
Wędrowcy przemierzający zimowe Tatry są jak podróżnicy w magicznym świecie, gdzie każdy krok jest jak nowy rozdział w księdze przygód. Ich stopy na śniegu zostawiają ślad pośród ciszy, a serca biją rytm w zgodzie z oddechem górskiego wiatru.
Nic więc dziwnego, że będąc zafascynowana tym nowym, mroźnym światem, który odkryłam, miałam ochotę na więcej i wyżej.
Była już reglowa część Tatr w postaci Sarniej Skały oraz Gęsiej Szyi. Był przepiękny zachód słońca na Wielkim Kopieńcu. Fajnie by było wejść gdzieś wyżej. Tylko gdzie, tak by dalej było łatwo i całkiem bezpiecznie?
Marcin rzuca pomysł z Rakoniem przez Grzesia.
-Jak warunki pozwolą, to i na Wołowiec się wejdzie – dodaje.
Hmm, Wołowiec to już byłoby coś. Idziemy tam!
Dolina Chochołowska – przejście zimą
Na parking przy Siwej Polanie mamy dobre 30 min dojazdu. Zbieramy się więc koło 6:00, by godzinę później być już na szlaku.
Jest zimno, nawet bardzo. Narzucamy sobie odpowiednie tempo, do tego grube rękawiczki, a i tak zaczynamy się rozgrzewać dopiero po kilkunastu minutach marszu.
Sama dolina w zimowej scenerii prezentuje się pięknie, co wprawia mnie w pewien stan zadumy. Marcin z Rafałem zajmują się rozmową, mi te niecałe 7 km mija głównie na rozmyślaniu przerywanym co jakiś czas przerwą na zdjęcie.

Otaczające mnie góry rozciągają się majestatycznie chroniąc swoje wnętrze przed zimową szarugą. Każdy szczegół tego krajobrazu – od mroźnego powietrza, przez lodowate, na wpół zamarznięte potoki, po szum hulającego na graniach wichru tworzy harmonię, która koi duszę i pobudza zmysły.

Na polanie znajdowała się kiedyś kopalnia wraz z hutą, gdzie wydobywano rudy żelaza. Stąd wzięła się też nazwa polany. Pełno było również szałasów pasterskich związanych z intensywnym wypasem owiec na tym terenie, w których na początku XIX wieku ukrywali się zbójnicy.
Robi się już nieco cieplej, rękawiczki lądują w kieszeni kurtki. Idziemy jakiś czas rozprawiając głównie o górach. Marcin trochę opowiada o swojej pracy górnika. Potem jednak przechodzą z Rafałem do tematów, które nie wydają mi się aż tak interesujące. Znów pogrążam się we własnych rozmyślaniach.
Z zadumy wyrywa mnie widok szałasów kilka minut przed schroniskiem. Szybko zleciało, tak jakbym wręcz płynęła przez tę dolinę. Stąd w parę minut dostajemy się pod Schronisko na Polanie Chochołowskiej.

Grześ zimą – wejście od Schroniska na Polanie Chochołowskiej
W schronisku spędzamy dobrą godzinę ogrzewając się oraz posilając ciepłym posiłkiem. Robi się jednak nieco późno, trzeba iść.
Przechodzimy przy schronisku i skręcamy w las za żółtymi oznaczeniami szlaku. Od tego momentu zaczynamy umiarkowanie strome podejście całkiem szeroką, wydeptaną ścieżką.
Przez chwilę idziemy wzdłuż Bobrowieckiego Potoku trzymając się jego prawej strony. Potem szlak odbija bardziej w prawo i po 30 minutach od wyjścia spod schroniska wyprowadza nas do rozejścia szlaków.
Dochodzi tutaj prowadzący z Orawic przez Bobrowiecką Przełęcz szlak niebieski. Na wspomnianą przełęcz mamy stąd 5 minut, jednak przejście w tamtą stronę nas nie interesuje. Jeszcze niemal przez godzinę będziemy podchodzić na Grzesia.
Robi się zdecydowanie za ciepło, nawet dla mnie. Do tego stopnia, że pomimo obaw związanych z ostatnio przebytym zapaleniem płuc, postanawiam zmienić kurtkę na o wiele cieńszą. Teraz to można iść.
Nawet podejście tym razem nie sprawia mi problemu. Marcin z Rafałem żartują, że te góry to chyba mi służą. Im dłużej tu jestem, tym moje tempo poruszania się do góry jest szybsze. Sama również dostrzegam tę różnicę.
Po umiarkowanie stromym podejściu wychodzimy z lasu. Lekkie podmuchy wiatru idealnie łagodzą odczuwalny upał.

Słońce oślepia swoim blaskiem. Odbijając się od śnieżnych powierzchni tworzy wrażenie, jakby wszystko dookoła błyszczało.

Tu robi się nieco stromiej, ale wydeptana ścieżka jest ciągle wyraźna. Mam widok na niemal całe Tatry Zachodnie. Jest tak pięknie!
Mija jakiś czas, a my dochodzimy do miejsca, skąd na szczyt Grzesia już blisko. Widać krzyż, jeszcze tylko kilka minut bardziej stromego podejścia i będziemy.

U góry upał, choć tu podmuchy wiatru są już naprawdę mroźne. Pora założyć z powrotem puchową kurtkę, szczególnie że chcemy spędzić tutaj dłuższą chwilę. Nacieszyć się widokiem oraz samym faktem, że możemy tu po prostu być.



Rakoń zimą – wejście przez Grzesia
Na szczycie siedzimy niemal całą godzinę. Jest cudnie, nigdzie nam się nie spieszy. Trzeba jednak iść dalej, jeśli chcemy wejść na ten Wołowiec.
Początkowo przez parę minut schodzimy, by dostać się na Łuczniańską Przełęcz, następnie czeka nas przyjemna wędrówka granią zwaną Długim Upłazem.

Grań jest dość szeroka, zaokrąglona i niemal płaska, a wędrówka nią niezwykle widokowa i niezbyt męcząca. Do tego zimne podmuchy wiatru zostały na szczycie, a my mogliśmy się cieszyć pogodą, o jaką w górach o tej porze roku naprawdę trudno. Czysta przyjemność.



Wzrasta nastromienie na końcowym fragmencie grani, a przed ostatnim podejściem na Rakoń robi się dość ślisko. Do tego stopnia, że zakładam raczki, których użycie do tej pory było zbędne.
Przyznam, że to podejście było całkiem męczące. Myślałam, że wejście to kwestia paru minut, jednak zeszło zdecydowanie dłużej, niż zakładałam.
W końcu, po lekkim wysiłku, meldujemy się na wysokości 1879 m n.p.m. Mamy szczyt!


Cisza, spokój. Nie ma nawet najmniejszego podmuchu wiatru. Tylko my i góry. Jednak kawałek dalej, na przełęczy Zawracie (nie mylić z Zawratem!) widzimy, jak niesforny wiatr porywa śnieg i razem wirują w pięknym, ekspresyjnym tańcu Paso Doble.
Za chwilę i my zmierzymy się z nimi, teraz jednak jeszcze grzejemy się przez chwilę w promieniach słońca.

Próba zimowego wejścia na Wołowiec
Schodzimy na przełęcz Zawracie i dopada nas siła tego wiatru. Wyżej, na szczycie było tak cicho i spokojnie, tu momentami ciężko ustać na nogach.
Idziemy jednak twardo do góry, im wyżej, tym gorzej. Czuję lekki niepokój, pierwszy raz mam do czynienia z takim wiatrem. Bądź, co bądź, robię dobrą minę do złej gry i idę przed siebie, co jakiś czas uchylając się przed silniejszym porywem.
Po jakichś 10 min takiego podejścia słyszę wołającego za mną Marcina:
-Wracamy!
Ale jak to? Taki kawał tu szłam, żeby teraz zawrócić? Przecież nie wieje aż tak mocno…
Marcin jednak obawia się o nasze bezpieczeństwo – oboje z Rafałem mamy tylko raczki. Przy tych podmuchach wiatru to może być trochę za mało.
Mi idzie się dobrze, uważam, że bez problemu dałoby się wejść na szczyt. Mając jednak znikome doświadczenie zimą, akceptuję decyzję Marcina i trochę zawiedziona schodzę za nim z powrotem na przełęcz.
Zejście z Rakonia – powrót tym samym szlakiem
Z przełęczy obserwujemy trójkę podchodzących ludzi z Wyżniej Doliny Chochołowskiej. Zimą ten wariant jest raczej dość rzadko chodzony i niezalecany ze względu na zagrożenie lawinowe. Widzimy zresztą ślad po jakimś starym lawinisku.
Nie za bardzo chcemy wracać tak samo, jak wchodziliśmy. Przez chwilę się zastanawiamy i postanawiamy również użyć opcji zejścia do Wyżniej Doliny Chochołowskiej. Wybieramy nieco bezpieczniejszy wariant zboczem, trochę dalej od przełęczy Zawracie.
Jest dość stromo, nie ma śladów, a te które zostawiamy, dość szybko zacierane są przez ciągle silnie wiejący wiatr.
Po około 10 min docierają do nas osoby idące z dołu. Pytamy o warunki niżej. Odpowiadają, że ciężko i odradzają zejście po ich śladach. Cóż, nie zostało nam nic innego, jak wrócić te kilkanaście minut do góry i jednak zejść przez Rakoń.
Na szczycie Rakonia możemy w końcu pożegnać się z wiatrem. Nareszcie robi się cieplej. Nie rozsiadamy się tu na długo, trochę już późno, a droga w dół jeszcze daleka.
Zejście przez Długi Upłaz, choć niemal płaskie, zaczyna być nużące. Chociaż tyle, że tutaj praktycznie nie wieje. W końcu, po około godzinie od rozpoczęcia zejścia ze szczytu Rakonia docieramy na wierzchołek Grzesia.
Zimowy zachód słońca na Grzesiu
Trafiamy idealnie w złotą godzinę. Jeszcze trochę i będziemy mieć możliwość obejrzenia kolejnego już zachodu słońca. Pogoda jest stabilna, zejście łatwe, nie wieje. Zostajemy!


Poza nami na szczycie są jeszcze dwie osoby – mężczyzna z synem. Zamieniliśmy na początku kilka słów, wypytywał nas o drogę na Wołowiec. Później jednak w milczeniu czekaliśmy na nadchodzący spektakl.
Ciszę przerywa pytanie:
-Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale nie napilibyście się może ze mną szampana?
-A z jakiej okazji? – pytam.
-Pierwsze zimowe wyjście mojego syna.
W ten sposób poznajemy Grześka – jak się okazuje, również górnika, w dodatku mieszkającego kilka km od Marcina.
Zaczyna się rozmowa – o górach, o Alpach, o życiu. Chwilę przez zachodem Grzesiek wyciąga malutką butelkę szampana, którą przywiózł podobno specjalnie na tę okazję i rozlewa po łyczku każdemu do plastikowych kubków, które również miał przy sobie.


Patrzymy, jak słońce znika za górami, a cały świat tonie w złocistym blasku. Błękit miesza się z odcieniami różu i pomarańczy, a serce wypełnia się spokojem i zachwytem. To jeden z tych momentów, które chce się zatrzymać na zawsze. Prawdziwe piękno.


Góra z górą się nie zejdzie – ciekawe spotkanie i powrót przez Dolinę Chochołowską
Ostatnie ciepłe promienie słońca schowały się właśnie za górami. Pora schodzić, póki jeszcze w miarę jasno.
Idzie sprawnie, zaabsorbowani rozmową nawet nie zauważamy, że doszliśmy już niemal do schroniska.
Wchodzimy na chwilę do środka – i tak powrót przez dolinę będzie po ciemku, więc co za różnica, pół godziny w jedną, czy w drugą stronę.
Już po wejściu do schroniska słyszę jakiś znajomy głos. Rozglądam się, próbuję zlokalizować miejsce, w końcu widzę!
-Marcin! – wołam dostrzegając osobę, u której miałam praktyki w studium muzycznym.
On również mnie dostrzega, ściskamy się na przywitanie, po czym zaprasza nas do już zajętego stolika. Tam przedstawia mi Pawła, autora dość popularnej strony dla muzyków. No ja chyba oszaleję! Nie dość, że jestem w górach, to jeszcze mam okazję poznać tutaj osobę, którą od dawna podziwiam za jej muzyczne osiągnięcia.

Jak zaczynamy rozmawiać o muzyce i o górach, tak dopiero godzinę później Grzesiek z Marcinem nieśmiało wspominają, że moglibyśmy już iść. Niechętnie żegnamy się z muzykami, którzy zostają na noc w schronisku i ruszamy w ciągnące się zejście przez Dolinę Chochołowską.
Tym razem naprawdę się ciągnie. Marcin z Grześkiem idą szybciej rozprawiając o pracy górnika. My z Rafałem trzymamy się nieco z tyłu odczuwając coraz mocniej narastające zmęczenie z każdym krokiem. Pewnym urozmaiceniem jest chociaż co jakiś czas mijający nas kulig.
Po 2 godzinach docieramy do parkingu na Siwej Polanie, żegnamy się z Grześkiem i jego synem i tym samym kończymy to wyjście wracając do Zakopanego.
Przydatne informacje
- Grześ to mierzący 1653 m n.p.m. dwuwierzchołkowy szczyt w Tatrach Zachodnich na granicy polsko-słowackiej
- Od polskiej strony prowadzi na niego żółty szlak od Schroniska na Polanie Chochołowskiej
- Czas wejścia od schroniska zajmuje około 1:30 h
- Do Schroniska na Polanie Chochołowskiej można się dostać zielonym szlakiem z Siwej Polany w około 2 h
- Na Siwej Polanie znajduje się kilka płatnych parkingów, można się tam również dostać busem jadącym z dworca w Zakopanem w kierunku Chochołowa
Na Rakoń od polskiej strony prowadzą dwa szlaki z Doliny Chochołowskiej:
- żółty, a następnie niebieski przez Grzesia
- zielony z Wyżniej Doliny Chochołowkiej
- Szlak z Wyżniej Doliny Chochołowskiej jest niezalecany ze względu na zagrożenie lawinowe
- Wstęp do TPN-u na chwilę obecną (luty 2024) wynosi: bilet normalny – 9 zł, ulgowy – 4,50 zł za dzień
- Grześ i Rakoń to dość łatwe, niezbyt strome szczyty, na które raczki powinny bez problemu wystarczyć. Warto jednak mieć w plecaku na wszelki wypadek raki
Kol3ktor :)
Uwielbiam, jak kreatywnie podszedłeś do tematu w tym wpisie! Czy mógłbyś podzielić się, skąd czerpiesz inspirację do swoich tekstów? Czy to spontaniczne pomysły, czy może bardziej starannie opracowane koncepcje?
Karolina
Dzięki za miłe słowo! Teksty powstają głównie spontanicznie, choć są inspirowane własnymi doświadczeniami i górskimi refleksjami 🙂
Karty Do Gry Z "Go To The Shop"
Znalezienie tego bloga było dla mnie jak odkrycie skarbu – jego wysoka jakość treści, klarowna prezentacja i zaangażowanie w dostarczanie wartości dla czytelników sprawiają, że chcę spędzać tutaj godziny, wchłaniając każde słowo i czerpiąc inspirację do dalszego rozwoju osobistego i zawodowego!
Karolina
Dziękuję, bardzo mi miło!
Biedroński Jerzy
Pouczająca lektura! Doceniam szczegółowość i dokładność. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty są zbyt techniczne dla laików. Mimo to, świetne źródło wiedzy!
Karolina
Dzięki! Moje wpisy nie są i raczej nie będą miały charakter przewodników. To można znaleźć u Michała z ProjektyPrzygodowe. Ja skupiam się bardziej na osobistych odczuciach i tym,co działo się podczas przejść, uwzględniając oczywiście mniej lub bardziej szczegółowy opis trasy wraz z przydatnymi informacjami 🙂